Do góry

foto1 foto2 foto3 foto4 foto5
Czas do szkoły Time to school Zeit zur Schule Ya es tiempo para ir a la escuela Czas do szkoły Time to school Zeit zur Schule Ya es tiempo para ir a la escuela

WYMIANY MŁODZIEŻOWE

Developed in conjunction with Joomla extensions.

PEDAGOG/PSYCHOLOG

SECCIóN BILINGüE

 Życzę ci, żebyś zawsze się dziwił. W dniu, w którym przestaniesz się dziwić - przestaniesz myśleć, a przede wszystkim - czuć. R. Kapuściński Lapidarium

Z ogromną radością przekazujemy informację, że dwie uczennice naszej szkoły zostały wyróżnione w XIII edycji Konkursu Dziennikarskiego „Bliżej niż myślisz”, którego  organizatorem  jest Szczecińska Szkoła Wyższa Collegium Balticum przy wsparciu Zachodniopomorskiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli.

II miejsce zajęła
Hanna Korzeb, XIV Liceum Ogólnokształcące z Oddziałami Dwujęzycznymi w Szczecinie - uczennica P. Joanny Przeobrażeńskiej
Praca na temat: Druki, e-booki, audiobooki – czy zróżnicowane nośniki literatury wspierają współczesne czytelnictwo?

Tytuł felietonu: „O kryzysie Gutenberga – czyli kiedyś było lepiej i to lepsze nigdy nie wróci”

III miejsce zajęła
Karolina Woźniak XIV Liceum Ogólnokształcące z Oddziałami Dwujęzycznymi w Szczecinie –uczennica P. Kolety Juryś-Pietraszko
Praca na temat: Pandemia i codzienność: czy wprowadzone ograniczenia mogą nas nauczyć korzystania z życia?

Tytuł felietonu: „Dolina Obcych”  

Mamy nadzieję, że nasze młode i niezwykle zdolne dziennikarki abędą kontynuować pasję pisania o świecie, o ludziach i o ważnych sprawach wokół nas.

Gratulujemy Autorkom,  życzymy weny twórczej i wielu sukcesów!

Przygotowała J. Przeobrażeńska

Zachęcamy do przeczytania felietonów. Naprawdę warto!

Hanna Korzeb
O kryzysie Gutenberga – czyli, kiedyś było lepiej i to lepsze już nigdy nie wróci


„Kiedyś było lepiej” – to zdanie, które każdemu młodemu człowiekowi spędza sen z powiek. Czego się nie zrobi, czego się nie powie, trafia się na mur zbudowany z narzekań starszego pokolenia. I żeby nie było, nie ma od tych sytuacji wyjątków, nawet jeśli teraz rzeczywiście jest lepiej niż było kiedyś. Niestety, trudno jest dziś patrzeć na świat obiektywnie i odciąć się od sielankowych opowiadań o dzieciństwie na wsi i podążać ścieżką współczesnej techniki. A świat przecież pędzi jak szalony. Technologia stawia czoła wyzwaniom, czasami takim, które są podyktowane zmianami, na przykład związanymi z klimatem, a czasami takim, które są jedynie sposobem na poprawienie komfortu naszego życia. Z pewnością to młodym osobom łatwiej jest podążać za tymi zmianami i niestety w tyle zostają ci starsi. Jednak żadna skrajność nie jest dobra, ale o tym jeszcze opowiem…
Niedawno zadano mi proste pytanie: czy druki, e-booki, audiobooki, czyli zróżnicowane nośniki literatury, wspierają współczesne czytelnictwo? Osoba zadająca pytanie nie zdążyła mrugnąć, a ja już odpowiedziałam twierdząco. I byłabym wielce zdziwiona, gdyby ktokolwiek odpowiedział, że nie wspierają. Im bardziej myślę o tym pytaniu, tym bardziej mnie ono zastanawia. Nie jest możliwym, by jakaś nowinka technologiczna nie przyczyniła się do popularyzacji danej rzeczy, w szczególności w środowisku młodych ludzi. Nie byłabym sobą, gdybym zostawiła tę kwestię nierozstrzygniętą. Pomyślałam, że ktoś, kto wpadł na to pytanie, raczej nieufnie podchodzi do wszelkich zmian. Jak gdyby nowoczesność chciała wyrwać mu piękne wspomnienia z lat młodości, kiedy to siedział w bujanym, wiklinowym fotelu przy kominku i czytał tomik wierszy Goethego oprawiony jeszcze w cielęcą skórę. Nieufność jest momentami naszym największym wrogiem i rozumiem, że niełatwo jest stawić jej czoła. Nec plus ultra. Więc wyobraziłam sobie osobę w sile wieku, „maniaka”, który chodzi po księgarniach i zachwyca się zapachem papieru. Przez znajomych jest nazywany chomikiem, bo książki w domu trzyma nie tylko na regałach, ale- o zgrozo!- można je znaleźć nawet w toalecie i to w nadmiarze. Ktoś, kto książkę uważa tylko i wyłącznie za coś fizycznego. Nietrudno więc przewidzieć, że nie będzie patrzył przychylnie na dziwne wymysły nowoczesnego człowieka, rodem z powieści Lema. A jednak, nagle te wszystkie optony i lektony stały się rzeczywistością. Stały się przełomem, którego potrzebował świat, czytelnictwo, a przede wszystkim ludzie. W historii mówi się o dwóch podstawowych przełomach, jeśli chodzi o czytanie. Pierwszy to oczywiście wynalezienie pisma, nic więcej dodawać tu nie trzeba. Drugi to wynalezienie druku przez Johannesa Gutenberga i tutaj pragnę zatrzymać się trochę dłużej. Być może wcześniej wspomnianym maniakom żal tego całego okresu świetności papierowych książek, i proszę nie zrozumieć mnie źle, nikt nie posyła naszych klasyków do lamusa, wręcz przeciwnie – daje się im drugą młodość, przenosząc je na różne nośniki. Książki bowiem odradzają się na nowo i historie w nich zawarte zaczynają wychodzić z twardych okładek, a literom nagle zachciewa się wchodzić w usta lektorom. W tytule użyłam sformułowania „kryzys Gutenberga”, no bo w końcu jego wynalazek został już prześcignięty i obok niego stanęło coś innego. Myślę, że to jednak sukces Gutenberga. Zarówno jemu, jak i wynalazcom nowych nośników literatury przyświeca jeden cel. Jaki? Popularyzacja książek, sprawienie, że będą one w wygodniejszej to już chyba po raz trzeci, ale to zbyt ważne, bym z tego zrezygnowała. Czytamy te same historie, śledzimy te same losy, nienawidzimy tych samych czarnych charakterów. Robimy wszystko to samo, ale w inny sposób. Więc jeszcze raz – różnorodność nośników literatury wspiera współczesne czytelnictwo. Ba!- jest jego podstawą i symbolem. Pozwoliłam sobie zadać jeszcze jedno pytanie. A mianowicie, czy jest w takim razie coś, co rzeczywiście szkodzi współczesnemu czytelnictwu? Jest. Jedyną rzeczą, z której powinny tłumaczyć się wydawnictwa książkowe, jest śliski kredowy papier…

 

Karolina Woźniak
„Dolina Obcych”


Bladoniebieska tafla naszego komfortu została wzburzona. Fale obmyły usypane w stosy drobinki budujące kształt naszej percepcji. Na dotychczas łagodnej, dobrze nam znanej linii brzegowej, pojawiły się płytkie wgłębienia, mające powiększyć się wraz z upływem czasu. Nadszedł czas zmiany. Zachodziła ona stopniowo, leniwie. Z czasem nabrała większej dynamiki.
Gdy nastała pierwsza fala pandemii, nasze domy, mieszkania, stały się dla nas „szklanym kloszem” z utworów Sylwii Plath, granicą oddzielającą nas od otaczającej rzeczywistości. Granicą, której kruche ścianki trzymały w ryzach niemal cały naród, nie pozwalały realizować planów, pragnień, potrzeb. Granicą, z którą nauczyliśmy się żyć w przedziwnej symbiozie, gdyż to właśnie ona, chroniła nas przed niewidzialnym zagrożeniem, którego lodowate palce, niby szubieniczny węzeł, zaciskały się na gardłach tysięcy ludzi.
Rozpoczęliśmy naukę stąpania po pokrytym krą jeziorze, w którego toni spoczywało już wielu topielców.
Świadomość krwawego żniwa zebranego przez pandemię, powstrzymywała nas przed opuszczeniem domów. Ulice opustoszały. W powietrzu unosił się strach, widać go było w oczach ludzi, którzy musieli udać się na zakupy spożywcze, do apteki, na pocztę. Lęk o własne zdrowie oraz zdrowie najbliższych przysiadł na naszych barkach, osadził się w gardłach, przykleił się nawet do podeszew naszych butów, spowodował, że zaczęliśmy traktować drugiego człowieka, jak realne zagrożenie.
Kiedy smutny student na końcu kolejki odchrząknął ukradkiem, tęga kobieta przeglądająca błyszczące magazyny, przeszyła go wzrokiem. Kiedy mały chłopiec na rowerku wyjął z kieszeni chusteczkę, pani spacerująca z pieskiem ostentacyjnie przeszła na drugą stronę ulicy.
Tak upłynęła nam wiosna 2020 roku i była jedynie parodią odrodzenia. Nadciągało lato, prędko, realnie, nieubłaganie. Część z nas tłoczyła się na górskich szlakach, by cieszyć się wolnością w tłumie spoconych turystów. Plaże wypełnione zostały przez tłumy zmęczonych urlopowiczów, wylegujących się na parzącym w stopy piasku, a ciężki, jeziorny muł falował markotnie, gdy w przypominającej zupę grzybową wodzie, taplały się małe dzieci, wymachujące zaciekle grabkami i łopatkami.
Wraz z początkiem września dowiedzieliśmy się, jak wakacyjna beztroska wpłynęła na wzrost liczby zachorowań. Nastała druga fala zakażeń. Jej trupia maska odcisnęła się na twarzach tysięcy Polaków, którzy szukali pomocy w przepełnionych szpitalach.
Ten okres okazał się dla wielu młodych ludzi wielkim wyzwaniem, choć znam osoby, które w czasie pandemii, ze względu na wprowadzone obostrzenia, przeżywały najszczęśliwsze momenty w dotychczasowej egzystencji. Z ust ludzi, których zadaniem było przekonanie nas do pozostania w domach, słyszeliśmy, że teraz wreszcie możemy spróbować rzeczy, na które do tej pory nie mieliśmy czasu. Na własnej skórze przekonałam się, że pozostanie w domu pozwoliło mi lepiej poznać samą siebie. Dowiedziałam się również, że w trudnych momentach zaczynam kwestionować system wartości, który do tej pory wyznawałam.
Pandemia postawiła nas przed koniecznością dokonywania trudnych wyborów, kazała nam szybciej dorosnąć, musieliśmy stać się bardziej odpowiedzialni.
Rodzinny dom dla jednych stał się Arkadią, miejscem spokojnym i bezpiecznym. Stawał się portalem przenoszącym nas w nieznane dotąd rejony naszej świadomości, gdzie jedynym ograniczeniem pozostawała nasza wyobraźnia. Dla innych był więzieniem, smutnym ograniczeniem, pełnym przemocy fizycznej i psychicznej. Obraz szarego osiedla z wielkiej płyty potęgował w nas uczucie izolacji, osamotnienia. Perspektywa rychłego powrotu do normalności rozmywała się pośród jesiennej mgły, spowijającej przytłaczający miejski krajobraz. Normalność powoli przestawała dla nas istnieć. Codzienność wysysała z nas resztki nadziei. Czuliśmy się jak ogryzek, którego powierzchnię pokrywa obrzydliwa, brązowa powłoka. Każdego dnia rezygnowaliśmy z drobnych czynności, które pozytywnie wpływały na nasze samopoczucie i komfort życia. Trwaliśmy w dziwnym transie, z którego przebudzenie stawało się coraz mniej realne. Staliśmy na środku polany, otoczeni ciemnym lasem, w którym na drzewach, zamiast liści, szeleściły hiobowe wieści dostarczane nam przez media, przyjaciół i członków rodziny. Jakże smutny i żałosny anturaż! Jedynym wybawieniem stała się dla nas wiara, że koniec pandemii jest bliski i niebawem doświadczymy uczucia ukojenia, odzyskamy młodzieńczą radość życia. W głębi duszy czuliśmy jednak, że staliśmy się innymi ludźmi o ponurych oczach i bladych, kamiennych obliczach. Nasze mięśnie twarzy osłabły, pozbawiając nas mimiki. Staliśmy się marną parodią samych siebie.
Czy odnajdziemy w sobie tyle siły, aby powrócić do normalności? Dla wielu z nas to będzie długi proces. Zaczniemy od czerpania satysfakcji z drobiazgów, których dotąd nie docenialiśmy. Nasz wzrok wyostrzy się i będziemy dostrzegać w ludziach dobro, każdy z nas potrzebuje skutecznej socjalizacji, kontaktu z drugim człowiekiem w realnym świecie.
Po tak mrocznym czasie, przyświecać nam będą odmienne niż dotąd cele. Będziemy rozważniej podejmować życiowe decyzje, będziemy bowiem świadomi przewrotności losu. Ponadto, zdając sobie sprawę z ulotności chwili, nie będziemy obawiać się czerpania z życia pełnymi garściami.
Z biegiem lat pandemia zapewne stanie się tylko jednym z rozdziałów w podręczniku od historii, choć wciąż będzie żywa w naszych wspomnieniach. Jakaś jej cząstka pozostanie głęboko w naszej świadomości. Jesteśmy pokoleniem, które doświadczyło małej apokalipsy. U schyłku swego życia większość z nas będzie snuć opowieści o świecie niszczonym przez niewidzialnego wroga i szczepionkach budzących euforię.

WSPÓŁPRACA

SREBRNA SZKOŁA 2023

ADDVANTAGE MEMBER

ZDJĘCIA

201178778_535976837432923_7897619388778231923_n.jpg

XIV LO